wtorek, 1 kwietnia 2014

Szczęśliwym być



Wiosna generalnie nastraja mnie optymistycznie. Zawalona robotą jestem okrutnie i muszę przyznać, że...dobrze mi z tym. Ostatnio oderwawszy się na chwilę od komputera i robiąc przegląd budzącego się ogrodu doszłam do wniosku, że...mam szczęście. Bo żyję tak jak chcę, mieszkam w pięknym miejscu z ludźmi, których kocham i zwierzakami rozjaśniającymi mój dzień. A na dodatek praca sprawia mi  radość. Bo chyba nie ma nic gorszego od wykonywania pracy, której się nienawidzi. W pracy spędzamy praktycznie pół życia. Moim zdaniem to prawdziwa tragedia, kiedy człowiek zwleka się rano z łózka i z ciężkim sercem idzie do roboty. A tam znienawidzony szef, równie znienawidzone obowiązki i trudne do wytrzymania 8 godzin, albo i więcej. Wiem co mówię. Też tak miałam. I powiedziałam sobie: nigdy więcej! Szkoda życia. Jasne, czasem łatwo nie jest. Bo praca "na swoim" wymaga dyscypliny, bywa, że pracuje się nie zwyczajowe 8 godzin, ale kilkanaście. Bywa, że są wyjazdy, kiedy w zasadzie w pracy jest się non stop przez tydzień. Ale jaka to frajda! Sama nie wiem, czy wolę nasze wyjazdy reportażowe, czy...prowadzenie i organizowanie warsztatów. W każdym przypadku mam okazję spotkać i poznać fantastycznych ludzi, zobaczyć nowe miejsca. I zawsze ja również czegoś się uczę. I chociaż zmęczenie po takim maratonie daje znać o sobie, z tym większą przyjemnością wraca się do domu. A tam rozmerdane psie ogony, rozpuszczone do granic możliwości koty, budzący się ogród i rodzina.
Jak już człek ogarnie się trochę, siada do roboty stacjonarnej. Ostatnio kończyłyśmy z córką redakcję przewodnika (tak, tego samego, którego część pisałam). Redagowanie tekstów bywa mozolne, tym razem jednak jeden z autorów rozłożył nas na łopatki. Rozdział pisany przez niego w swojej wymowie przypominał nieco stylem powieści młodopolskich pisarzy, ba - momentami zahaczał nawet o poezję. Malownicze meandry i zakola, do których dopływałyśmy płynąc. Mijane prawe i lewe brzegi otoczone przez lasy bądź bagniska, liczne bystrza, przenoski trudne i mozolne ( niektóre nawet i po 800 metrów...). To wszystko podziałało nam na wyobraźnię.Ba - w pewnym momencie dostałyśmy nawet klasycznej głupawki.  Śniłyśmy potem o meandrach rzeki. A rankiem doszłyśmy do wniosku, że spływ tą trasą mamy już zasadniczo zaliczony. Ale kto wie, może do lata nam przejdzie i jednak się machniemy na kajaki.
A wczoraj, gdy zmagałam się z przycinaniem w malinowym chruśniaku, od sekatora oderwał mnie dźwięk telefonu. Ku swojemu zdziwieniu usłyszałam tekst, jaki zazwyczaj sama wygłaszam: " Dzień dobry, dzwonię z redakcji "X" i chciałabym zrobić o pani reportaż". Zatkało mnie, bo jako żywo się nie spodziewałam. Miła pani dziennikarka podpytywała mnie o to nasze wiejskie życie, duży nacisk kładąc na fakt, czy na decyzję o przeprowadzce miała wpływ może utrata pracy. Pomyślałam przez chwilę i odparłam, że jakby się tak głębiej zastanowić to tak. Bo dziękowałam Najwyższemu w niebiesiech, że mnie z roboty wywalili, której nienawidziłam i postanowiłam, że " nigdy więcej". Usłyszawszy to pani redaktor z wyraźnym zadowoleniem w głosie zapytała czym się zajmuję. I tu musiałam ją, niestety, rozczarować. Albowiem jestem przecież dziennikarką (głównie), a jak znam życie żadna naczelna tekstu o przeżyciach dziennikarki " nie łyknie". Miałam rację, bo wieczorem dostałam maila, że istotnie nie łyknęła. Rozmowa z przesympatyczną dziennikarką (mimo, że na bycie bohaterką reportażu nie mam szans) bardzo pozytywnie wpłynęła i na moje samopoczucie i dalszy zapał do robót ogrodowych. Ale wiecie co? Poczułam się ździebko dyskryminowana. Bo gdybym była na ten przykład korektorką, albo dójką krów mlecznych to reportaż by był, a o dziennikarce nie można...:-)))
A teraz zapraszam do ogrodu i z krótką jeszcze wizytą do Rudej Wiedźmy, gdzie mieliśmy warsztaty serowarskie. I dobrego samopoczucia Wam życzę tej wiosny!

Najpierw ogród, a w nim:

                                                                              Bazie


Kwitnący ciemiernik

                                                         

                                                         Kwitnąca porzeczka ozdobna


Narcyz, też kwitnący

                                                                       Złoć żółta (lubię ją)



                                                  Migdałek (lada moment "się rozpęknie")



                                                                 Estragon ruszył jak szalony



                                                            Rabarbar jeszcze nieśmiało



                                                            Połyskujące oleice krówki już łażą



                                           A Ciocia jest w swoim żywiole i chwalić Boga czuje się lepiej


Obok kwitnącej forsycji staram się nie przechodzić, bo uczulona jestem. Ale i tak jej nie wytnę.



                                                                       Berberys?


                                           Przewiesiliśmy szafkę kuchenną. Salci się podoba



A to już u Rudej:-))) Więcej zdjęć z warsztatów na fb Akademii Siedliska pod Lipami: TUTAJ oraz na blogu, a galerii: TUTAJ

                                                      Bufet dla uczestników warsztatów:



                           Bufet dla kotów ( tak się opiły serwatki, że ledwie się toczyły na łapkach:-))





                                            Martynka, bratanica Wojtka, dzielna amazonka.




A o czym będzie następny post jeszcze nie wiem. Wiem, że w piątek mamy warsztaty na Podlasiu, a w przyszłym tygodniu czeka mnie dwudniowe szkolenie (tym razem ja się będę szkolić)... Znowu bedzie się działo!
Asia
P.S. Mamy też nowy wpis na blogu dziennikarskim - garstka wspomnień z Mazur:-))) STARA SZKOŁA

22 komentarze:

Kretowata pisze...

Asiu, a wiesz, ta sama pani dziennikarka się do mnie odezwała - i tez się nie nadaję na reportaż zapewne;))) Bo jej chodzi o kobiety, które z miasta wygnał brak pracy, a na wsi ją znalazły;) A ja pracę mam, dzięki Bogu, te samą - i dobrze, bo ją bardzo, ale to bardzo przeuwielbiam;))) Więc sądzę, że możemy uznać, że również jestem dyskryminowana;) Ale w takim towarzystwie jak Twoje już mi lepiej;)
Dlaczego nie chcą dziennikarki - nie kumaju - fajna sprawa przecież;) Ciekawe zatem kogo tak naprawdę szukają do tekstu "z tezą"? Wiadomo przecież, że są generalnie trzy wyjścia: zwierzęta i rolnictwo, zawód tzw. "wolny" albo rękodzieło;) Zwierzę mam jedno, zawód nie taki wolny, na jaki wygląda;), a z rękodzieła sponsoruję psie Tymianki;)
Szkoda, że nas nie wezmą - byłby fajny reportaż, nie?

Izydor z Sewilli pisze...

Dołączam do grona zaszczyconego zainteresowaniem Pani Dziennikarki, jak mniemam tej samej o pięknych inicjałach D.S. I mnie brak pracy nie wygnał, bo ją porzuciłam bez większego żalu i się sama wygnałam.
Jesteśmy już trzy.
Pracowicie Asiu u Ciebie, jak czytam. Dużo się dzieje. Pozdrawiam

Kretowata pisze...

Ciekawe...
Rogata, właśnie do Ciebie ją odesłałam przed chwilą;) Ups;))))

Izydor z Sewilli pisze...

No to nieźle. Ja miałam z nią kontakt per e-mail wcześniej już, ale taki inny.

Unknown pisze...

To ja nie wiem, dziewczyny, czy Pani Dziennikarka znajdzie taką, co ją brak pracy na wieś wygnał...Ja nie widzę kandydatki. A może by tak strzelić reportaż o kumpelach z blogów na dobrowolnym, wygnaniu?:-)))
Wasza A.

Izydor z Sewilli pisze...

Tez jej tak napisałam w odpowiedzi. Nie znam nikogo, kto z powodu utraty pracy wyniósł się na wieś. Ale może gdzieś takie babeczki są. Szukajcie, a znajdziecie, było w Piśmie.

Kretowata pisze...

O!!! Taki reportaż byłby czadowy;)))) I wreszcie byłybyśmy docenione;)))
PS. A patrzajcie, jak mechanizm powstawania powieści tendencyjnej się nie przeterminował;)))

Unknown pisze...

To ja pomyśle, do jakiej redakcji go machnąć, co? A tak a'propos P.S-u - dlatego wolę być wolnym strzelcem. Sama sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Nie muszę na siłę się do tematu i tezy dopasowywać:-)))

ogrodyewy pisze...

A ja z miasta, więc do mnie na pewno nie zadzwoni. Tęsknoty wiejskie tkwią w genach, ale jakoś je kanalizuję dostępnymi środkami. Pozdrawiam pierwszokwietniowo (sprawdzam daty w kalendarzu ściennym i co mi nie pasuje; dopiero po chwili dociera do mnie, że to czerwiec! Niby sztubacki dowcip, ale jednak komuś się chciało zachować tradycję). A nie ma chętnych na warsztaty ogrodnicze - bo ja chętnie się dziele tym co wiem. Na blogu także.

ludzie z bagien pisze...

...kolejna gazetka która promuje jedynie słuszną i własną wizję świata?

Kretowata pisze...

Aśka, pisz koniecznie;))))

Tupaja pisze...

Też Pani do mnie pisała i też nie umiałam pomóc, alei się też nie załapałam :)
Wszystko kwitnie, energii wiosennej moc :)
Zazdraszczam oleic!

zielnik hani pisze...

Ja się sama zwolniłam, pracy mam od groma, tylko nikt mi za nią nie płaci. Też się nie nadaję:(
Asiu, myślę, żeby takie warsztaty serowarskie zorganizować u mnie we wsi. Czy mogłabyś mi przybliżyć, jaki to byłby koszt, ewentualny nocleg mogę zapewnić. Proszę odpisz na maila zielnikhani@gmail.com. Pozdrawiam:)

monique pisze...

mmmmm .. piękna wiosna u Was .. A o tym , że cudnie jest robić to co się kocha to akurat dobrze wiem ..
ja dla odmiany wczoraj wyciągałam kamienie z oczka a dziś chyba czas na pranie firanek :)))) Pozdrowionka wiosenne ..

NieTylkoMeble pisze...

A dziś w Trójce piosenka dnia o tym jak "pasjami być szczęśliwą "
Pozdrawiam cieplutko z wiejskiego ogródka powróciwszy właśnie z wielkomiejskiej pracy :)

Aga Agra pisze...

Ależ Wy macie cuda w tym ogrodzie...

LETYCJA pisze...

Cudownie na blogu post o wiośnie i o wszystkim co wkoło serdecznie pozdrawiam

amelia10 pisze...

Ja tez się sama wygnałam na tę wieś... i bardzo się z tego cieszę... a jeszcze do tego mieć prace na tej wsi, którą się kocha... świetna sprawa?!
Ciekawam , kogo owa pani znajdzie?

Natalia z Wonnego Wzgórza pisze...

Jak ja lubię Twoje posty, zawsze mnie pozytywnie nastrajają i chociaż mam dołujące chwile, to czytając to, jak po latach mieszkania na wsi już jest tak super, wiem, że i u nas tak będzie mimo przeszkód (głównie finansowych). Pozdrawiam ciepło!

Inkwizycja pisze...

A to sobie pani redaktor nie zadała trudu, żeby blogi poczytać? Tam czarno na białym przecież, że same się wygnałyśmy na wieś ;) I że daje nam to wielką frajdę i satysfakcję, a nawet - nie bójmy się wielkich słów - szczęście! Też bym się nie załapała ;-))

Joanna pisze...

ładnie rozkwitają roślinki u Ciebie...
pozdrawiam serdecznie Joasiu

Edda pisze...

Mimo drobnej dyskryminacji bardzo optymistyczny post. Przywołał mnie do porządku i przypomniał co najważniejsze :-)
Czytając ten wpis przed oczami jako żywi przewinęli się moi eks-pracodawcy i eks-szefowie, potwierdzam: nigdy więcej. Praca na swoim ma jednak wiele plusów.
Wiosennie pozdrawiam.