niedziela, 20 września 2015

7 tysięcy kilometrów



 Mieszkając w Gdańsku i łapiąc chwile za pan brat z przyrodą, siadywałam sobie na ławce w Parku Oliwskim ( moim ukochanym ) i wyobrażałam sobie jak kiedyś będę mogła usiąść sobie we własnym ogrodzie, z książką przed nosem i kawą w zasięgu ręki. Bez pokrzykujących na swoje latorośle mamuś, panów po piwku, którzy koniecznie chcą sie przysiąść i odgłosów ulicy. Kupując owoce, czy warzywa, marzyłam o własnych - takich, które prosto z grządki trafiają na talerze i o jabłkach prosto z drzewa. Pielęgnując mini busz na balkonie - myślami byłam wśród rabat. gdzie aż kipi od barw.
Mieszkam na wsi. I co? Nie jest dobrze, moi drodzy, nie jest dobrze. To wymarzone życie w tempie slow okazało się nierealną mrzonką. Może gdybym była autorką bezstselerowych powieści i nie musiałabym włóczyć się non stop po Polsce? Albo nie angażowała się w prace stowarzyszenia i nie realizowała kilku projektów na raz ( tylko kasy dla wsi szkoda, bo w następnym rozdaniu może wyschnąć źródełko ), albo gdybym nie wykonywała dwóch, w porywach do trzech, zawodów jednocześnie? A tak na idylliczne chwile w ogrodzie czasu zwyczajnie nie ma. W tym roku z książką na leżaku poleżałam raz...Grilla zrobiliśmy dwa razy jak przyjechała rodzina i przyjaciele, na rowerki pojechaliśmy raz... Pracoholizm mnie dopadł, czy zwyczajne życie?
Nie żebym narzekała. Nie jest nudno. To pewne. Objechaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz, zorganizowaliśmy dożynki gminne w  naszej wsi, zrealizowaliśmy projekt z Funduszu Ochrony Środowiska na termomodernizację i nową elewację świetlicy wiejskiej, buduje się wiata na skwerze w centrum wsi, dzieciaki miały wakacje z projektu, powstało kilka fajnych reportaży - ba - nawet udało mi się sporo interesujących książek przeczytać - tyle, że wieczorem, przed zaśnięciem, a nie w ogrodzie. To wszystko jednak z życiem w stylu slow nie ma nic wspólnego. A teraz przeraża mnie nieco nadchodzacy październik. Bo weekendy będą zajęte wszystkie, a jeszcze jakoś trzeba wcisnąć przynajmniej trzy jesienne reportaże. To się da - tylko ze zgrozą patrzę na nasze dary ziemi żuławskiej. Dary owocowe, bo warzywniak to porażka na całej linii. Za to jeżyn, śliwek i jabłek jest zatrzęsienie. I kiedy ja mam to wszystko przerobić? Nie wiem...Tym bardziej, że wody niet. Studnia jest na skraju wydolności. Średnio mamy jakieś 15-20 cm wody od dna...Do picia kupujemy w 5 litrowych baniaczkach, z praniem jeżdżę do przyjaciółki we wsi, a mycie odbywa się w ten sposób, ze jedna osoba się myje, a druga stoi przy wyłączniku hydrofora i słucha, czy nie świszcze. Bo jak świszcze to znaczy, że się woda skończyła i trzeba wyłączyć. Wtedy ablucje kończymy w deszczówce ( tej na szczęście dało się uzbierać całkiem sporo, bo beczki podstawiamy gdzie się da. ). Nie dzwne więc, że warzywnik wysechł, bo na podlewanie w czasie suszy wody już nie było.
Czekamy teraz na warunki przyłącza do wodociągu - jak przyjdą - zdecyduje się, czy wodociąg do wsi, czy głębinówka. Ale lato było ciekawe - zobaczcie:-))

Zaczynamy:-))

Podkarpacie. Były oczywiście warsztaty, były sery, kozy, spacery, wizyta w winnicy i wędzenie. Chleby tez oczywiście:-)) 800 km w jedną stronę...


A u nas po powrocie...
Plantacja pieczarek na trawniku przed domem - niestety - robaczywe były.


Dolny Śląsk:

Połączyliśmy dwa w jednym. Reportaż dla magazynu " Siedlisko" i - nigdy byście nie zgadli - warsztaty:-)) Ponad 600 km w jedną stronę.

Bohaterowie naszego reportażu Olimpia i Marek przed swoim domem. U nich tez odbywały się zajęcia. Dom, który odrestaurowali swoimi rękoma zapiera dech. Jeśli będziecie w okolicy Zgorzelca - polecamy Stajnię Zdrowia.







Zgorzelec







I tuż za granicą - Gorlitz.


W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Bogatynię. Koniecznie chcieliśmy zobaczyć miasteczko, gdzie jest najwięcej domów przysłupowych. Niestety - wiele z nich po tragicznej powodzi kilka lat temu nadal jest w bardzo złym stanie, a miasto rozpaczliwie potrzebuje funduszy.


Stegna, czyli prawie w domu, bo na Mierzei Wiślanej. Był czas i na pracę i na spacery. Mierzeja ma swoją magię:-))) Jakieś 50 km w jedną stronę.


Hej Mazury, jakie cudne:-))

Wyjazd na reportaż w okolice Rynu. Będzie lada moment w magazynie " Siedlisko", więc nic więcej nie napiszę. Tylko widoczki z okolicy. Drobne 160 km w jedną stronę.


A tu jadłam grillowanego węgorza. Trochę ujarany bał, ale właściciel - nieco ekscentryczny Amerykanin - uroczy.

Mazowsze i nieco nieprzenikniona Puszcza Bolimowska. Puszcza jak puszcza, agro jak agro, warsztaty się odbyły. 290 km w jedną stronę.
Warsztaty zielne


Wyprawa do Pałacu Sapetów celem obejrzenia miejscówki na warsztaty. Miejsce cudne, idealne na imprezy firmowe.Lubuskie 340 km w jedną stronę.



A u nas w tym czasie - żniwa!


A my znowu na południe Polski...Jura Krakowsko-Częstochowska 650 km w jedną stronę.


Pustynia Błędowska

Znowu skok na Mazowsze i ponownie Puszcza Bolimowska ( wiem, ze wiecie - 290 km w jedną stronę )
A u nas dojrzały orzechy laskowe:
Lato zbliża się do końca. Wracamy na Mazury. Półwysep między 3 jeziorami, pensjonat Trzy jeziora ( a jakże!), a potem Mikołajki. 170 km w jedną stronę.



To teraz podliczmy. W sumie zrobiliśmy tego lata 6 700 km - nie licząc normalnych przejazdów w okolicy...

18 komentarzy:

Kretowata pisze...

Skąd ja to znam? Tak się napracowałam nad tarasikiem, a kiedy w końcu mam unieruchomienie nogi i teoretycznie mogę na nim posiedzieć, muszę siedzieć, ale na kompie i w papierach;)
Taka karma;) Co tam;) Już nie wojuję z życiem, i tak nie wygrasz;)

GAJA pisze...

Za dużo na raz, za dużo i pamiętaj - nikt Ci tego niczym nie wynagrodzi. Sielanka z książką w ogrodzie? To w książkach, w bajkach w szczególności. Zastanów się, czy warto, bo najgorsze jest myślenie "po co mi to było?". Znam życie, tak bywa...
Więc - wyhamuj!

LETYCJA pisze...

CUDOWNIE SPEDZONY CZAS ALE ZA JAKĄ CENĘ?POZDRAWIAM

Ola pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ola pisze...

A ja myślę, że masz akurat słabszy dzień - znam Cię od wielu lat i wiem, że spokojnie na miejscu nie usiedzisz... a co najbardziej męczy? Złośliwość rzeczy martwych - gdyby nie problemy ze studnią to i warzywnik byłby i z kąpielą nie byłoby problemów, i z praniem nie trzeba by było do wsi pędzić... a że kawał świata przejechałaś w samochodzie.. no cóż - taki urok pracy... zawsze można samolot kupić (taki zart).. Dasz Kobieto radę, jak zawsze... Buziaki

Iza z Kidowa pisze...

Hmmm, cena może wysoka, lecz wrażenia, atmosfera i kontakt z nowymi ludźmi jest, jak sądzę, jej warta. I myślę, że w sumie jesteś jednak zadowolona, bo to Cię po prostu kręci.
Warzywniak i owoce nie uciekną, za parę miesięcy będzie nowy sezon...

Szkoda, że nie wiedziałam, że będziesz Joasiu na Jurze.
Byłabym pilną uczennicą:)
Pozdrawiam!

Unknown pisze...

Ale ja w sumie nie narzekam. Kocham tę robotę, tylko mnie myśl taka o poranku naszła, ze owoce na drzewach, a ja zaraz znowu w Polskę...I ze rzeczywistość się jednak różni od marzeń i planów:-))Iza - na Jurze będę 5-6 grudnia. Warsztaty w Stacji Jurajskiej w Domaniewicach - III edycja:-))
Asia

Iza z Kidowa pisze...

No to rzut beretem ode mnie!
Na Mikołaja prezent będzie:)
Obym tylko zdołała kasę uskładać na te warsztaty!
Pozdrawiam serdecznie.

Napiszę też maila na priv.

ogrodyewy pisze...

Domyślałam się, że to takie przekomarzenie się ze sobą. A gdzie Ci się najbardziej podoba (może warsztaty we własnym domu?)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Asiu, toć Ty byłaś niecałe 20km od nas:-) znamy to miejsce na Korzeniach, i winnicę też znamy; pozdrowienia ślę.

Joanna pisze...

Ależ z Ciebie kobieta! Ogień i wichura w jednym! Żywioł wspaniały :) jestem pelna podziwu dla Ciebie! Prowadzisz emocjonujący tryb życia. Imponujące. Pozdrawiam serdecznie

Olga Jawor pisze...

Alez zwiedziłaś mnóstwo Aaiu i fajnych ludzi przy okazji poznałas. A nam własnie tego podrózowania troche zaczyna brakować! Widze jednak, że trudno wszystko ogarnąć i zawsze cos musi lezeć odłogiem, bo człowiek nie ma stu rąk przeciez i sie nie sklonuje, żeby ze wszystkim wyrobić. Chociaż jestesmy wciąz na miejscu to tez ilosc prac przerasta nasze możliwosci. Byleby do zimy i do jakiegos oddechu od tej lataniny!A zimą co powiem? Byleby do wiosny!:-))
Pozdrawiamy serdecznie!:-))

Joanna pisze...

hm... wiesz... takie życie też ma swoje uroki

Aga pisze...

Zima idzie, odpoczywać będzie łatwiej ;)
Zawsze tak sobie powtarzam i zawsze coś sobie do roboty znajdę...

Anonimowy pisze...

Ale się cieszę, że już wróciliście :) Urzeczona

Natalia z Wonnego Wzgórza pisze...

Tak sobie myślę, że bardzo Wam zazdroszczę, bo macie cudowną pracę. Tak naprawdę my latem też niewiele czasu spędziliśmy w ogrodzie, na odpoczynku i niewiele zrobiliśmy wokół domu, bo codziennie musieliśmy jeździć do miasta do pracy - myślę, że wychodzi na to samo, tylko że Wy spotykacie jeszcze wielu fantastycznych ludzi, zwiedzacie i robicie fajne rzeczy, my czasem też, ale na dużo mniejszą skalę. Chyba już takie przeznaczenie, niespokojne dusze muszą zmieniać co jakiś czas miejsce, a ile opowieści, przeżyć, przygód, emocji! Pozdrawiam ciepło i podziwiam!

ma.ol.su pisze...

Ha, ha, ale ostatecznie lubisz to, i to bardzo, prawda?
Pozdro

krysiatrejt pisze...

Witaj nieznajoma,nie jest tak żle jak mogłoby się wydawać,nie narzekaj zawsze może być gorzej,za ,,chwilę,,wszystko ulegnie zmianie i wówczas odpoczniesz przy grilu zksiążką na hamaku. Pozdrawiam serdecznie,będę Cię odwiedzać jeśli pozwolisz trejtka.