środa, 12 października 2011

Jesień



Rozpanoszyła nam się jesień w ogrodzie. Wiem, wiem, mało to odkrywcze. Ale fakt jest faktem. Dynie już za chwileczkę znajdą się w kuchni, dojrzewają ostatnie cukinie, a przed nami jeszcze dalsze pichcenie dżemów jabłkowych i góry buraczków na grządkach. I niby nic się nie dzieje, a czasu wolnego niet...
Dziwnie się trochę czuję, bo Wojtek znowu w Poznaniu ( ale na weekend będzie:-))) ), a Ewa opuściła domowe pielesze i przeniosła się do wynajętego lokum w mieście. Nie, nie mam syndromu pustego gniazda, bo trudno mówić o pustce przy dwóch bernach, 13 kotach i Babciach. Dom jest pełen, a jednak momentami czuję lekkie pikanie w serduchu. No dobra, przyznam się – rozkleiłam się w poniedziałek troszeczkę. Ale potem powiedziałam sobie: basta! Do roboty. Przysiadłam przy kompie, odwaliłam codzienną dawkę pisania, a potem, dla podreperowania samopoczucia upiekłam chleb. I od razu lepiej się zrobiło troszeczkę. Co nie zmienia faktu, że wyprowadzka dziecka, choćby i taka częściowa to jednak dla matki pewne wyzwanie...

Dynie rozszalały się zupełnie:-)))



Z tej będzie lekko pikantny chutney z ostrą papryką i jabłuszkiem:-)))



O z tym:



Nowe nabytki w ogrodzie: dereń syberyjski, dereń variegata i pęcherznica purpurowa. Jeszcze malutkie, ale liczymy na nie:-)))







Jesienne róże:



Rozchodnik



Nasturcje



"Dubeltowy" słonecznik



I jego mniejsze " siostry" rudbekie



A to największa, tegoroczna, ogrodowa niespodzianka! Wychodzę ja sobie na ganek, patrzę pod tuję i oczom swym nie wierzę! Pod niewielkim drzewkiem przycupnęły nieśmiało śliczne, grzybowe zajączki! W naszym ogrodzie! Od razu poszłyśmy z Ciocią na poszukiwanie następnych grzybów. I był, proszę ja Was, był. Jeszcze jeden. Ale niejadalny, niestety.

Jak najbardziej jadalne zajączki:-)))



I niejadalna, acz piękna olszówka. Wiem, że są regiony, gdzie olszówki się jada. My nie ryzykujemy, jednakowoż.



A na koniec mój Ryś - król pól i łąk w popołudniowym słońcu. Makbet zwany też McBuckiem zdaje się postanowił zostać księciem:-)))We wszystkim Rysia naśladuje!




I jeszcze McBucek w objęciach Elmirki:-)))

33 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ostatnie zdjęcie rozbrajające !!!

Sentimental Living pisze...

Tyle masz zajęć i tak piękny i dopominający się uwagi i pracy ogród, że na pewno już nie masz czasu na smutki, a na poprawę humoru masz widzę cudne i kochane zwierzaki! Pozdrawiam serdecznie:)

jankasgarten pisze...

Ogrod u Ciebie jeszcze bardzo kolorowy i pelen owocow.
Znam to uczucie gdy corka opuszcza dom. Sliczne zwierzaki u Was.
Pozdrawiam serdecznie :-)

kyja pisze...

widzę,że chyba wszędzie w tym roku dynie obrodziły:))
ja mam duuużo małych, ozdobnych - czy z nich też coś można wyczarować w kuchni jadalnego? pytam nieśmiało, bo dyniową debiutantką jestem:)
Macie ogród pełen owoców, nawet grzybów - wszystko to cieszy oczy:)!...a niedługo będzie szaro i smutno, a potem biało i apiać...:)
pozdrawiam!

ma.ol.su pisze...

Asiu i Wojtku, co do derenia - to pewność możecie mieć, że rozkrzewi się bardzo szybko i ponad miarę; my już walczyć z nim zaczynamy.

Wszystko żywe śliczne, a zwierzaki najbardziej.

Co do dziecka, to nie bardzo zrozumiałam. Takie małe samo w świat puściliście?!

Wiele pozdrowień

Unknown pisze...

ma.ol.su - ano puściliśmy, tylko, że już nie takie małe:-))) Lada moment 18-tka, a na wsi wiadomo jak jest - ani na dodatkowe zajęcia nie bardzo, ani do kina. No i śmy wynajęli pokój w Elblągu...

,,Kozi las'' pisze...

No wreszcie(po długim milczeniu doczekaliśmy się relacji z Żuław:) Na samotność najlepsza jest robota, co pewnie masz wypraktykowane:) Ogród pięknie Wam kwitnie i owocuje.
Serdecznie pozdrawiamy Was wszystkich Asiu ,tych poza domem też :)

Agata pisze...

Sliczne dynie!!! :)

Mażena pisze...

Piękna ta jesień, już nie żałuję lata.. Dziecko to temat rzeka, osiemnastka, matura, zawód ew. studia.. Mam to za sobą, i jest mi smutno. Był czas, że nawet tęskniłam do wywiadówek. Teraz dziecko pracuje i myśli o wyprowadzce...

Agni pisze...

Czyli te sliczne kociatka zostaly u Ciebie??? Czeka Cie spory wydatek na zabiegi i jedzonka....
Slonecznik jest cudny, rozchodnik tez mam -to taka dobra roslina, zawsze sie udaje. Co do wyjazu dzieci ,to teraz masz czas na przystosowanie sie do jej prawdziwego odlotu w celu zalozenia rodziny... no taka jest kolej rzeczy i martwilabys sie jak by bylo inaczej...Mysl wiec pozytywnie. Sciskam Cie mocno-Ag

Unknown pisze...

Agni, ślicznych kociątek nikt nie chce. No - z wyjątkiem nas... Pierwszy na zabieg idzie McBucek. Już w przyszłym tygodniu, bo skubaniec duży jest. Reszta jeszcze musi podrosnąć. Kartezjusz, czyli Kajtuś, to jeszcze kocie dziecko. Myślę, że druga będzie Elmirka - w przyszłym miesiącu, a potem kolejno Kajtek i Salcia. Ogłoszenia chodzą cały czas, ale niestety - nikt sensowny w kwestii kociąt nie zadzwonił. Ale przyznam, że fajne są, łobuzy!

Mona pisze...

oj, tak jesien piekna..w tym roku kojarzy mi się z dyniami :) wszędzie ich pełno :))Pozdrawiam ..

Aleksandra Stolarczyk pisze...

Moi synkowie duzi mieszkają z nami- pełno ich a jakoby nikogo nie było- tylko puste szklanice i talerze świadczą o tym ,że ktoś tu bywa:)13 kotów????- to gniazdo nigdy nie będzie puste-serdecznie pozdrawiam a Ty siadaj i pisz dalej nie tylko do Werandy ( bo czytanie za szybko mi się kończy):)

oliwka pisze...

Pięknie, pięknie, porządek taki macie w ogrodzie, że zazdrość bierze. Moje dynie tak się panoszą, że w przyszłym roku ich chyba nie posadzę, za karę:) A dereń radzę mieć na oku - za chwile dorośnie i zagarnie pół ogrodu.
Współczuję wyprowadzki dziecka, trudno mi to sobie wyobrazić, ale czas tak szybko mija, że ani się obejrzymy. Strach pomyśleć..
Pozdrawiam słoneczno-jesiennie!

Ania pisze...

Asiu, wszystko piękne jest u Was. Ponieważ jestem na razie w Warszawie z dala od Zacisza, bardzo zatęskniłam za moim ogrodem. Zazdroszczę Wam takich dorodnych dyni i jabłuszek, które wyglądają wyjątkowo smakowicie.
Życzę Ci wiele pogody ducha w zaistniałej sytuacji. Dasz radę, głowa do góry. A córci życzę realizacji wszystkich celów jakie przed sobą postawiła. Pozdrawiam cieplutko. Ania:)

Riannon z Dworu Feillów pisze...

Przyznam, że od tygodnia brzydko burczę na jesień, ale w Twoim obiektywie wygląda ona pięknie.Od jutra ma być ładne słońce i u nas, zatem może i ja zacznę cieszyć się kolorami jesieni.

Magda Spokostanka pisze...

Mam jedną córkę miejską i jedną wiejską! Ze smutkiem i lękiem myślę o dniu, kiedy ta wiejska zechce uciec do miasta. A Ty podpowiadasz najmądrzejszy sposób na te lęki - podjęłaś tę decyzję sama!
Pozdrawiam serdecznie!

Natalia z Wonnego Wzgórza pisze...

Jak miło znów czytać te pełne uroku i ciepła wpisy. Gratuluję plonów.
Moja mama też za mną tęskni, wyprowadziłam się mając 17 lat, gotowanie i zwierzyniec to dobra recepta na jesienne smutki.

Magda pisze...

Jaki piękny ogród!! Tylko pozazdrościć!
Na Podlasiu gdzie obecnie przebywam, nie ma śladu po grzybach, a szkoda :(
Pozdrawiam! :)

Małgorzata pisze...

Piękna ta Twoja jesień bo taka nieuczesana, niewystylizowana, po prostu prawdziwa.. chciałoby się rzec - ludzka:) Wyprowadzka Syna jeszcze przede mną a już łapie się czasami na jakiś smętach:) trzymaj się dzielnie.. moja Babcia zawsze powtarzała - na głupie myśli najlepsza praca:)

Ori pisze...

Berneńczyki są bardzo jesienne!
Chętnie bym też obejrzała jesienną barokową piramidkę:-) Pozdrawiam serdecznie

Egretta pisze...

W gruncie rzeczy tegoroczna jesień się nawet nieźle prezentuje. Jeśli zaś chodzi o puste gniazdo... cóż, wiem o czym mówisz i to bardzo dobrze, na szczęście wszystkie smutki wyrównała wiadomość, jaką ostatnio uraczyła nas córka i jej mąż - będziemy dziadkami!!!! Powiem szczerze, że w pierwszej chwili nie bardzo wiadomo co z taką wieścią zrobić, ale teraz to już sama radość :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Z tym większą radością będziesz witać nieobecnych w domu, przygotujesz smakołyki, będzie pachniało, a oni to docenią. I ja zachwycam się tymi resztkami lata, kolorowymi liśćmi, chociaż już boli przewiany bark i chusteczki w użyciu, pozdrawiam serdecznie, zwierzaki urodziwe, a Rysiek zupełnie jak mój Gutek; śpi teraz przy kominie i zapomniał schować język.

Gwenaelle pisze...

Nie mam córek a męża oglądam sporadycznie bo to typowy Pan biurowy ;) ale by nie mieć pustostanu mam 4 ( ptfu ptfu 5 w drodze ) psy dwie papugi i bażanta. Trudno mówić o nudzie, ciszy i spokoju ;)))
Ale faktycznie jak lud Moczarowy się rozjedzie po swoich norkach i zostaje sama to cisza w uszach świszcze.
Cieszę się z relacji z Waszego ogrodu taka cisza tu panowała... ładne okazy dyń, moje przy twoich to liliputy.

Go i Rado Barłowscy pisze...

Ten, kto ma za kim tęsknić, ma szczęście. Jesień nastraja melancholijnie, fakt. Zapach pieczonego chleba to fantastyczne antidotum :D


Pzdr.

Ania z Siedliska pisze...

Nabierasz dopiero wprawy w nieobecności córki. Ja juz mam mistrzostwo świata w tej dziedzinie :-(((. Chutney z dyni ? Jak go robisz ? Uściski dla wszystkich dwunożnych mieszkańców Lip i drapanko dla czworonogów !

Unknown pisze...

Aniu - chutney robię według przepisu z netu. Do oryginalnego przepisu dodałam jeszcze ostrą papryczkę:-)))
Łagodny chutney o pięknej barwie.

Kraj pochodzenia: Indie

Liczba porcji: 6-8 słoików

Czas przygotowania: szybkie

Stopień trudności: łatwa

Składniki:

1 1/2 kg dyni
2 jabłka
3 strąki czerwonej papryki
2 cebule
200 g rodzynek
200 g brązowego cukru
3 i 1/2 szklanki octu z cydru (lub jabłkowego)
łyżeczka ziaren czarnego pieprzu
korzeń imbiru o długości 5 cm
1 czuszka bez pestek

Chutney z dyni - Opis przyrządzania:

Dynię obieramy, usuwamy pestki i kroimy w kostkę o boku 1 cm (oczywiście mniej więcej). Wrzucamy kostki do durszlaka, porządnie solimy (najlepiej grubą solą) i zostawiamy w spokoju na noc. Następnego dnia starannie płuczemy dynię w zimnej wodzie i wysypujemy na czystą ściereczkę , żeby obciekła. Jabłka obieramy, kroimy w ćwiartki i usuwamy gniazda nasienne. Kroimy w kostkę. Paprykę kroimy na pół, usuwamy ogonki, pestki i membrany, starannie myjemy i kroimy w kostkę. Cebule obieramy i grubo siekamy.Czuszkę kroimy drobniutko ( można dodać też suszoną zamiast świeżej ) Do dużego garnka wkładamy dynię, jabłka, paprykę, cebulę, czuszkę i rodzynki. Dodajemy cukier, ocet i pieprz. Imbir obieramy ze skórki i kroimy w cienkie plasterki. Dodajemy do garnka. Stawiamy garnek na średnim ogniu i zagotowujemy, co jakiś czas mieszając, żeby cukier się rozpuścił. Gotujemy przez 30-40 minut, aż chutney będzie miał konsystencję dżemu. Co jakiś czas sprawdzamy, czy chutney nie przywiera do dna garnka. Wrzący chutney przekładamy do wyparzonych słoików. Zakręcamy wysterylizowanymi nakrętkami i słoiki odwracamy. Kiedy wystygną, myjemy z lepkich zacieków, wycieramy i naklejamy ładne nalepki. Odstawiamy na miesiąc, żeby chutney dojrzał.

Unknown pisze...

Egretta - serdeczne gratulacje! Ja na bycie babcią jeszcze mam trochę czasu:-)))

Ania z Siedliska pisze...

Asiu, bardzo dziękuję za przepis. Na pewno zrobię przynajmniej jedną partię. Powiedz mi ( tak nie a`propos), czy wszystkie 13 kotów mieszkaja i nocują w domu ? Ja właśnie mam czwartego ( po zmarłym sąsiedzie). Siusia mi 7 razy/dobę. Na szczęście do kuwety. Potem mam nadzieje, że będzie robił to na dworze :-)))). Serdeczne uściski !

Unknown pisze...

Aniu - wszystkie mruczki to koty domowe. Przy czym Barokowe jeszcze nie wychodzą i są kuwetkowe. Nie wychodzi też Tosia bo ma uraz po zeszłorocznej, trzytygodniowej eskapadzie. Nie wychodzą cztery koty Mamy, bo są już bardzo wiekowe i nad wyraz tchórzliwe. Ergo - wychodzi Ryś, Ziuta i Nora oraz Cioci Bazylia. Wydaję majątek na piasek do kuwet i codziennie robię za " kuwetową". Jezu, po co mi tyle kotów....

Ania z Siedliska pisze...

No to rzeczywiście masz masę pracy. Asiu miła, po co wydajesz pieniądze na piasek ? Moje maja zwykły, wykopany na polu. Nie mozna go spuścic do sedesu, więc płuczę - latem na dworze, a zimą w domu i wylewam na zewnątrz.
Kuwetowe, łączcie się !
P.S. Bolek dostaje Furagin, jest trochę lepiej ale byc może nie obejdzie się bez antybiotyku.

Unknown pisze...

Aniu, kupuję bo zwykły piasek okrutnie czuć przy tylu kotach. Jak mi się uda gdzieś zdobyć - dobrze sprawdzają się zwykłe, drobne trociny. Trzymam kciuki za Bolka, co by mu przeszło jak najszybciej!
aaa - moja Norka zamieniła się w maszynę do zabijania. Dziennie przynosi ponad 30 myszy! Szok! Gdyby nie ten kot to zżarłyby nas jak Popiela... A i Makbet pierwszą mysz złapał! Ha! Dzielny kot!

kasiexa z Malinowych ogrodów pisze...

pięknie nastrojowo jesiennie u mnie tylko jeden pisklak jeszcze został..ale te co odleciały wracają oj wracają i mnie to cieszy:)Podziwiam za koty, wiem ile w zimie było z moim i jego kuwetą...:)musiałam odpowiednio zabezpieczyć męża piasek do remontu by nie zamarzł oczywiście dla kota był, pan przywiózł ciężarówka..pozdrawiam ciepppło